poniedziałek, 6 maja 2013

Wiosna w sercu, wiosna w domu, wiosna za oknem, a co na talerzu? ;-)


Chyba wszyscy pamiętamy, jak bardzo zima dała nam się we znaki i jak wyczekiwaliśmy słońca, światła i zieleni. W domach wielu blogerek, mimo śniegu za oknem, rozkwitały hiacynty i żonkile, pojawiały się miętowe i błękitne akcenty, lekkie dania... wszystko z tęsknoty za wiosną. Kiedy jechaliśmy do rodziny na święta wielkanocne, mijaliśmy bajkowe krajobrazy: ośnieżone drzewa, duże płatki śniegu wirujące powoli... Gdyby nie zmęczenie zimą i świadomość pory roku, mogłoby być naprawdę magicznie... Ale nie było. Zwłaszcza, ze na drugi dzień czar prysł i znowu zrobiło się ciemno i ponuro. Jednak w końcu doczekaliśmy się! W ciągu kilku dni trawa przed naszym domem stała się niemożliwie zielona, a okoliczne owocowe drzewka pokryły tysiące kwiatów. To moja ulubiona część wiosny ;-)






Nawet w naszym domu zrobiło się wiosennie. Wcześniej, z różnych względów, nie miałam do tego głowy. Ale czerwienie zostają! Bardzo je lubię, pod warunkiem, że nie jest ich za wiele :-)




Wiosną ożył również pobliski targ, a ja znowu zaczęłam go odwiedzać. Jednak zakupy wciąż jeszcze "zimowe" - wiejskie jajka, twaróg, jabłka, orzechy, olej lniany. Lubię też chodzić do staruszków, którzy sprzedają zioła, szczepki roślin, to, co mają w ogródkach - żeby dorobić troszkę do emerytury. Nie można przejść obok nich obojętnie :-) Omijam za to pęczki rzodkiewek, główki sałat i lśniące truskawki. Na to jeszcze za wcześnie, a poza tym zaopatrzyłam się w kiełkownicę i mam swój serek rzodkiewkowy  - z rzodkiewkowymi kiełkami :-) Smak ten sam, a o ile zdrowiej! Albo twaróg z olejem lnianym, słonecznikiem i czarnuszką - pyszka! 

Najwięcej radości jednak przysparza mi ostatnio realizacja jednego z noworocznych postanowień - w końcu ruszyła moja domowa piekarnia! Po różnych przygodach z nieudanymi zakwasami i bochenkami, którymi można było niejednego wroga uszkodzić ;-), nareszcie udało mi się wyhodować porządny żytni zakwas, który jest niemal moim drugim dzieckiem ;-) Mówię do niego i przestrzegam pór karmienia, więc powiedzcie sami... ;-) 


Chleby piekę z przepisów zamieszczonych w Pracowni Wypieków i na żadnym się jeszcze nie zawiodłam. Są wspaniałe, a ja z coraz mniejszym strachem, wypróbowuję kolejne. Możliwe nawet, że wkrótce odważę się wprowadzać własne zmiany ;-) Do tego wszystkiego, swoje podwoje otworzył równocześnie nasz domowy browar, więc możecie sobie wyobrazić, co działo się w naszym maleńkim aneksiku. Sodomia i Gomoria, jak mawia Pani Frau ;-)))) 




A wkrótce - o moich kolejnych noworocznych postanowieniach :-)  A jak się mają Wasze, jeśli były?

Wiosenne uściski!

piątek, 3 maja 2013

trochę Bielska, trochę Cieszyna :-)








Progności TVNu znowu nie zawiedli i na majowy długi weekend można było spodziewać się odwrotności zapowiadanej pogody :-) Na południu miało być lato, tak więc ponury pierwszomajowy poranek wcale nas nie zaskoczył :-))) Mimo to postanowiliśmy, że pogoda nie będzie nami rządziła, a z Bielska do Cieszyna wygnały nas nie deszcze, a pohukiwania narodowców, zgromadzonych pod czujnym okiem policji na jednym z placów. W Cieszynie atmosfera była zdecydowanie bardziej przyjazna, na ulicach Polacy, Czesi, zmierzający na seanse filmowe w ramach Przeglądu KINO NA GRANICY.






Uwielbiam szyldy i stare drzwi :-)



Pod biało-czerwonymi parasolami jedliśmy obiad. Tutaj też powzięłam ostateczne postanowienie wożenia własnego prowiantu, co, jakby nie było, nie jest najlepszą rekomendacją dla owej restauracji ;-)



Na których zdjęciach jest polski Cieszyn, na których czeski, a gdzie Bielsko - Biała? Teraz pamiętam,  a za rok, dwa? Kto wie, może będę musiała dla przypomnienia pojechać jeszcze raz ;-)


Dawno nas nie było (czy ktoś nas jeszcze pamięta? ;-) )



Od ostatniego wpisu minęły już ponad dwa miesiące, ale tak musiało być. To nie był łatwy czas, zwłaszcza ten marcowy. Wracam, bo życie toczy się dalej, jakkolwiek okrutnie by to z pewnej perspektywy nie brzmiało... Wiosenny czas, maj, nawet deszczowy, trochę "pomuly" (ponury) jak mówi Mikołaj, ale jednak zielony, ciepły - musi nastrajać pozytywnie :-) Jak dobrze wyjść na balkon z kubkiem mocnej herbaty z cytryną, posłuchać wiosennej burzy, zwrócić twarz w stronę ciepłego wiatru, popatrzeć na kwitnące drzewa. I pojechać na majową wycieczkę, oczywiście! Tym razem wiosenny wiatr wywiał nas do krakowskiego Muzeum Lotnictwa, a na drugi dzień - do Bielska i Cieszyna. Muzeum to kawał lotniczej historii, wspaniałe miejsce, które warto odwiedzić - tylko trzeba sobie zarezerwować jakieś... pół dnia? ;-) Niestety, w aparacie padła nam bateria (KTOŚ zostawił biednego Nikonka na opcji ON, na jakieś dwa dni ;-)), więc mam zdjęcia jedynie z telefonu... Ale coś tam widać! :-)





Muzeum powstało w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku na terenie jednego z najstarszych lotnisk w Europie: Rakowice - Czyżyny. Ekspozycje umiejscowione są zarówno w terenie, jak i w hangarach (jeden z hangarów pochodzi z okresu międzywojennego i został, dzięki Muzeum, uratowany od całkowitego zniszczenia) i wierzcie mi: jest co oglądać! Do dyspozycji zwiedzających są również symulatory lotów, interaktywne kioski informacyjne, żyroskop, a dla zmęczonych zwiedzaniem - fotele lotnicze ;-)







A wkrótce relacja z wypadu do Bielska i Cieszyna, a następnie - coś o jednym z moich noworocznych postanowień. Będzie pysznie! :-)))