czwartek, 21 czerwca 2012

tanie latanie czyli nasz jeden dzień w Dortmundzie


Kiedy P. wyczaił na początku kwietnia nieprzyzwoicie tani ;-) lot do Dortmundu, decyzja mogła być tylko jedna - LECIMY! Szwendanie się to nasz zywioł, a samoloty - świr, tak więc grzechem byłoby nie skorzystać z takiej okazji :-)  Wylot - wczesnym porankiem (baaardzo wczesnym, zieeeew), powrót - poznym popołudniem, a w międzyczasie jakieś 7-8 godzin na poznanie Nowego :-) 
Lot z Pyrzowic trwa ok. godziny, z małym haczykiem.  Dortmundzkie lotnisko jest oddalone o kilkanaście kilometrów od miasta, ale świetnie z nim skomunikowane. Tuz przed wyjściem z terminala mamy przystanki autobusowe, a tam zarówno drozsze połączenia bezpośrednie (autobus Airport Shuttle, do dworca centralnego, ok 6,5 euro w jedną stronę, kursuje co godzinę) albo tańsze, z przesiadkami. Ja zdecydowanie polecam to drugie rozwiązanie, bo nie dość, ze róznica  w cenie jest znaczna (kupujemy bilet A za 2,40 euro i mozemy z nim jeździć półtorej godziny, przesiadając się dowolną ilość razy albo wybieramy dobowy bilet grupowy za 12,5 euro), to przesiadki naprawdę nie są ani stresujące, ani uciązliwe. Dla zainteresowanych: przed lotniskiem wsiadamy do autobusu nr 440 (bilet kupujemy u kierowcy), wysiadamy na siódmym przystanku APLERBECK (nie trzeba liczyć, w autobusie są tablice oraz wyrazne komunikaty głosowe), a tam czeka juz na nas kolejka U47, która zawiezie nas do samego centrum :-) W mieście kolejka zjezdza pod ziemię; wysiedliśmy (intuicyjnie i w ciemno - dosłownie!) na przystanku Stadthaus i okazało się, ze był to najlepszy wybór :D
Trzecią opcją dostania się do miasta jest autobus (lub przejscie pieszo) do stacji kolejowej Holzwickede i stamtąd przejazd pociągiem do dworca centralnego. I juz!

No, koniec ogłoszeń parafialnych ;-))) Wiem, ze na róznych forach sporo osób pyta o te dojazdy, stąd mój dość szczegółowy opis co i jak :-)

 Powyzej: kawałek Aplerbeck ;-)


Podroz z lotniska trwa jakieś 30-40 minut. Lądujemy w samym centrum. Pogoda idealna, a u nas - taaakie upały!


Miasto oferuje turystom sporo atrakcji - liczne muzea (m.im. muzeum historii naturalnej), wiezę widokową, zamki, ogród botaniczny i, oczywiscie, stadion słynnej Borussii :-))) Ale my, mając niewiele czasu, postanowiliśmy, ze nie chcemy gonić z wywieszonymi jęzorami i zwiedzimy miasto tak, jak lubimy najbardziej - włócząc się nieśpiesznie uliczkami, wtapiając w tłum, zaglądając tam i tu ;-)


Dortmund jest miastem galerii handlowych, fontann, rowerów i kolorowych nosorożców ;-)






Główne ulice handlowe są zatłoczone, ale wystarczy odejść nieco w bok i juz mozna cieszyć się swobodą szerokich, czystych deptaków. Wielu Polaków lata do Dortmundu na zakupy, ale oczywiście jesli nie jest to sezon wyprzedaży, to takie eskapady opłacają się hmmm.... dość średnio :D My najwięcej czasu spędziliśmy... w sklepie z zabawkami, z nosami przyklejonymi do niesamowitych kolejek!  Nasz Mikołajek miałby tam raj :-) Tym razem jednak, poniewaz bylismy sami, skończyło sie na jednym bezecie* w postaci helikoptera ;-)
Paliwo uzupełnialiśmy w licznych kanapkarniach ;-) Po całym dniu spędzonym w Dortmundzie mamy dość kanapek... na jakis czas :-) Mimo, ze były naprawdę bardzo dobre!

*bezet-prezent ;-))




W głowie mogło się zakręcić nie tylko od lokalnego piwa ;-) Czasami nie wiadomo było, na czym zawiesić oko ;-))) Spójrzcie np. na zdjęcie poniżej, po lewej: kościół, diabelski młyn, parasole, pomniki, fontanny i, jakby tego było mało, skrzydlaty nosorożec :D

kóń, jaki jest - kazdy widzi ;-)))


To był bardzo intensywny dzień! Część drogi powrotnej przespaliśmy, mimo licznych turbulencji ;-) Ale jeszcze tu wrócimy. Tylko trzeba będzie podciągnąć się w niemieckim, bo po angielsku, niestety, nie udało nam się porozmawiać z nikim, nawet z obsługą lotniska (nadrabiają za to miłym uśmiechem, Dortmundczycy wydają się być baaardzo sympatyczni). U nas pod względem językowym jest jednak trochę lepiej! (tylko z uśmiechem - gorzej ;-)). Stwierdziliśmy tez z przyjemnością, ze pyrzowickie lotnisko jest dużo ładniejsze i bardziej komfortowe. Nie mamy się czego wstydzić! :-) No i juz tylko krótko wspomnę o tym,  ze niemiecka kontrola bezpieczeństwa przetrzepała mnie tak dokładnie, jakbym leciała co najmniej z krajów arabskich, mimo (a może dlatego ;-)))), ze nie miałam żadnego bagażu, nawet podręcznego :D Mojemu męzowi tez nie udało się przemycić w plecaku dwóch zakupionych przeze mnie słoiczków konfitur Bonne Maman, które ostały uznane za bardzo niebezpieczną substancję i skonfiskowane ;-))) Oczywiście zwarzyło mi to nastrój na całe 15 minut (matko, jakich ja słów dziś uzywam, jak nie szwendać, to zwarzyć humor, co i rusz muszę w słowniku potwierdzenia szukać ;-)) bo nie lubię, jak mi ktoś coś zabiera, nawet jeśli są to niebezpieczne dzemy :DD  Ale co tam, ogólnie cała wycieczka wypadła na duuuuzy PLUS!

auf Wiedersehen! 


czwartek, 14 czerwca 2012

Deszcze niespokojne

Rano wstałam czymś przygnębiona, ale nie sadzę, zeby to była wina pogody.  Moze coś mi się śniło, moze znowu dają o sobie znać sprawy, które męczą mnie od jakiegoś czasu, a moze po prostu do mózgu dotarła wiadomość, ze kawy w tym domu dziś brak. Chwilowo jednak, udało mi się odzyskać równowagę i to za sprawą, wydawałoby się, bardzo prozaicznej czynności  ;-)))

sobota, 9 czerwca 2012

Gdzie nas wywiało po powrocie z Roztocza

Normalni ludzie, dzień po powrocie z trwającej tydzień majówki i dość długiej podrózy (bo trzeba było wstąpić jeszcze po drodzie tu i tam ;-)), odpoczywają w domowym zaciszu, rozpakowują manele, słowem - dają sobie czas na powrót do codzienności. No, ale to normalni ludzie. My zgarnęliśmy mającego wolną niedzielę Kolegę i pojechaliśmy sobie na pierogi i spacer. Jakieś drobne 200 km w jedną stronę. I nie pytajcie dlaczego! :-))))




No tak, niedzielny obiad zjedliśmy we Wrocławiu! Pierogi z pieca, które sobie zamówiłam były pyszne i tak sycące, ze zjadłam pół porcji i miałam dość ;-)
A po obzarstwie - spacer! Okazało się, ze oprócz nas, we Wrocławiu gościł puchar EURO 2012. Fotek z pucharem co prawda sobie nie robiliśmy, ale co widzielismy, to naszę ;-)


Moją ulubioną częścią Wrocławia jest historyczny Ostrów Tumski, który zasługuje na osobną notkę w przyszlości. Mogłabym tu zamieszkać! Miejscem bardzo charakterystycznym, poza rzecz jasna piekną Archikatedrą pw. św. jana Chrzciciela, jest Most Tumski, znany wszystkim zakochanym Wrocławianom. Kiedyś ci, którzy nie spotkali jeszcze swojej połówki, głaskali lwy swojące przed Katedrą, wznosili gorące modły do niebios, po czym szybko lecieli na most i rozglądali sie uwaznie: tam miała czekać ich miłość! Dziś pary wieszają kłódki ze swoimi imionami i waznymi dla siebie datami, a kluczyk wrzucają do Odry. W takich okolicznościach, uczucia nie mają szans wygasnąć ;-)))