czwartek, 30 sierpnia 2012

domowy jogurt - MNIAM!

Jako, ze na zakwas do chleba muszę jeszcze chwilę poczekać (poprzedni poniósł śmierć z rąk mojej mamy, podczas naszych wakacji:  "dziecko, coś ci się w lodówce psuło, wyrzuciłam"... achaaaaaaa... ;-))), postanowiłam wyprodukować coś, na co od dawna miałam wielką ochotę: domowy jogurt. Artykuł Beaty z Lawendowego Domu, dodatkowo zdopingował mnie do działania, więc oto jest, król mojego dzisiejszego drugiego śniadania ;-) I mimo, ze ukwasiłam mleko kupnym jogurtem, to mój jogurt i tak był o niebo lepszy! I tak sobie myślę, ze następnym razem odparuję mleko tak, jak robią to Beata i Lubo i wtedy to juz w ogóle będzie IDEAŁ :-) W Lawendowym Domu przeczytacie takze o tym, gdzie kupić specjalne kultury bakterii jogurtowych i kefirowych, jeśli nie chcecie uzywać jogurtu kupnego :-) Ja do produkcji kolejnej partii uzyję tego jogurtu, który wyprodukowałam wczoraj :-) Chyba powinno się udać? :-))


Przepis (wg Lepszego Smaku)
Litr mleka (najlepiej nie UHT - zwróćcie uwagę na opakowanie; ja kupuję w mlekomacie) podgrzalam do temperatury ok 50 st C (test na palec - wkładamy, raz, dwa, trzy, jak jest bardzo ciepłe, ale jeszcze nie uciekliśmy z wrzaskiem to znaczy, ze mozna zestawiać z palnika ;-)).  
Do mleka dodałam jogurt naturalny Piątnicy (trzeba zwrócić uwagę na opakowaniu jogurtu, czy nie ma tam zadnych zagęstników i mleka  w proszku) - 1 kubeczek i porządnie wymieszałam, po czym rozlałam do słoiczków, zakręciłam, opatuliłam w ciepły, wełniany koc i tak zostawiłam w spokoju na kilkanaście godzin :-))
Potem hop! do lodówki i gotowe :-))
Pyszka, mówię Wam!




niedziela, 26 sierpnia 2012

Jarmark produktów tradycyjnych

Jak juz kiedyś pisałam (klik klik), lubię skanseny, a ten chorzowski jest prawdziwą wsią w sercu ogromnej śląskiej aglomeracji. Miejsce zaczarowane :-)) A ponieważ dziś odbywał się tam Jarmark Produktów Tradycyjnych, udało mi się namówić męza do kolejnej wizyty ;-) Jak się domyślacie, nie pała on az taką miłością do starych chat, w których na dodatek był juz kilka razy, ale czego się nie robi dla kochanej zony ;-))) 
Stanowisk nie było wiele, ale kto chciał, mógł z powodzeniem zaopatrzyć się w pyszne chleby, miody i sery. A nawet w tradycyjną colę oraz naczynia firmy T. - echhh. Na szczęście, tego było najmniej ;-)






sobota, 25 sierpnia 2012

Magiczna cerkiew w Radrużu

W podróżowaniu najbardziej lubię odkrywanie nieznanych mi dotąd miejsc. Czasami wystarczy skręcić w boczną dróżkę albo podążyć za dostrzeżonym w ostatniej chwili drogowskazem, by po kilku minutach jazdy znaleźć się w zupełnie innej rzeczywistości. Podczas tegorocznych wakacji udało nam dokonać kilku takich "odkryć", ale największe wrażenie zrobiła na mnie nastrojowa szesnastowieczna cerkiew św. Paraskewy w Radrużu (tuz przy granicy z Ukrainą). Malowniczo położona, wraz z dwoma przyległymi starymi cmentarzami tworzy niezwykłe miejsce i jest na najlepszej drodze do uzyskania statusu zabytku z listy UNESCO. 


Muzeum Kresów w Lubaczowie objęło cerkiew swoim patronatem i doprowadziło do jej odrestaurowania, a także zabezpieczenia przed wszelkimi żywiołami, zaś charyzmatyczna Pani Przewodnik (z zamiłowania, nie z wykształcenia!) potrafiłaby zainteresować swoimi opowieściami nawet kawałek drewna ;-)  Pasja górą! Pani mieszka w pobliżu i zjawia się na wezwanie telefoniczne :-)))) Bilet kosztuje całe 5 zł, a ulgowy 2 zł. I jest to prawdziwy bilet na pamiątkę ;-), a nie paragon z kasy fiskalnej ;-)



Oczywiście najciekawsze w takich miejscach są legendy. I tutaj ich nie brakuje a najsłynniejszą jest ta o urodziwej wójtowej, Marii Dubniewiczowej, wziętej w jasyr przez Tatarów w 1672 roku. Sprzedana na targu niewolników do Konstantynopola, spędziła 27 lat u boku uwielbiającego ją (na szczęście w tym nieszczęściu!) dostojnika. Kiedy ten zaś wyzionął ducha, Maria zapakowała wszystko, co zapakować mogła i nawiała do rodzinnego Radruża, gdzie jej pierwszy małżonek pędził żywot u boku innej wybranki, a synowie byli już mężczyznami. Sprawę niezręcznego trójkąta rozwiązał ponoć duchowny, do którego udali się po poradę: ze względu na wiek i sytuację nakazał im po prostu gospodarować wspólnie  ;-)) Ile w tym prawdy i co na to obie żony - nie wiem ;-)))
Wdzięczna za ocalenie i powrót do ojczyzny Dubniewiczowa wspomogła hojną ręką podupadającą cerkiew, a nawet fundnęła niezwykły nagrobek swojej nigdy nie poznanej synowej. Niezwykłość nagrobka polega na tym, ze litery nie są żłobione w kamieniu, a wypukłe, co w ówczesnych czasach było nie lada sztuką i musiało pochłonąć masę czasu. Ale dzięki temu nagrobek jest czytelny równiez dzisiaj (na zdjęciu po prawej).


 W zadnej świątyni nie zaznałam tyle spokoju, ile w tej skromnej cerkwi.

Do budowy cerkwi nie uzyto ani jednego gwoździa.



Ten biały budyneczek to dawna kostnica. Obecnie znajduje się tam wystawa fotografii przedstawiających inne cerkwie w regionie.




Matka namiętnie fotografowała, a dziecko tymczasem zgłodniało. Na szczęście babcia miała w torebce ulubione kiełbaski, co wnuczuś zapamiętał i podczas zwiedzania wnętrz cerkwi, kiedy Pani Przewodnik nabierała tchu do dalszych wywodów, zgromadzeni mogli usłyszeć dramatyczny szept: "Baaabciuuu! Masz jeszcze kikibaskę???"

 Będąc na Roztoczu, odwiedźcie Radruż! Koniecznie!

Ps Po drodze z Horyńca do Radruza mozna zjeść dobry obiadek w zajeździe "U Flisa". Domowe pierogi i świeże surówki. Nawet frytki były dobre! ;-)))
Ps" Dlaczego ja jeszcze nie śpię????

wtorek, 21 sierpnia 2012

W tak zwanym międzyczasie oraz jak szukałam myszy :-))

Co prawda niewiele ponad tydzień temu wróciliśmy z wakacji, ale ja wspominam je juz jak bardzo odległą przeszłość ;-) Urlopowe wpisy oraz mała niespodzianka są juz na ukończeniu, a my w kazdej wolnej chwili łapiemy lato i letnie smaki. Ja nawet próbowałam złapać coś jeszcze ;-)) Wyobrazcie sobie: siedzę w spokojne, ciche południe nad zdjęciami, ukladając je z wywalonym jęzorem w kolaże, az tu nagle słys szurr, szurrrr! Łypnęłam okiem w kierunku dzwięków, po czym wróciłam do pracy - pewnie mi się zdawało. Skrrrob, szurrr, pssssst!!!  Hę?? Ki diabeł?? Psssssttt! zdrętwiałam. Między skrzynką z przetworami a komodą! Coś! Tam! JEST!!! Mysz, na pewno mysz!!! Mieszkamy na parterze, wlazła sobie przez balkon... Co robić, co robić?? zaczaiłam się z kapciem w ręku. Nie wiem po co, bo ani bym jej tym kapciem nie zdzieliła, a gdyby nawet, to taką miękką baletką mogłabym ją tylko połaskotać, ale skądś miałam przed oczami wizję, ze właśnie tak trzeba zrobić...  Pssssss! Gdzieś całkiem blisko. Skrzynka! Jest w skrzynce! Bzdwśśś!  Nagle oprócz psyknięcia poczułam zapach papryki i cebuli. Yhhhmmm. W końcu spłynęło na mnie olśnienie! Kretynko do kwadratu, opuść juz lepiej tę łapę z kapciorem :DD Leczo ci wyłazi ze słoika, a nie zadne gryzonie! Trzeba było wynieść do piwnicy, a nie trzymać w cieple :D I tak skończyła się moja kariera myszołapa oraz producenta przetworów ;-)))) Taak, no. To ja juz moze lepiej jakieś migawki pokazę? Mysz się z wiadomych względów nie załapała, ale zapiekanka z warzyw i mozarelli (mogłabym jeść codziennie!) oraz piękna szydełkowa firanka, którą wydziergała dla mnie ciocia Marta - i owszem! :D Przy okazji nowej firanki, przemeblowałam cały pokój i wymusiłam na męzu obietnicę przemalowania ścian :D 
Kolejne wpisy będą juz wakacyjne, a w kolejce czeka  domowe piwo i moje dwa gnioty z młóta :D 



 

poniedziałek, 13 sierpnia 2012

i juz...?!

Dwa i pół tysiąca przejechanych kilometrów, znane i nieznane miejsca, czasem zaskakujące spotkania i plan na wakacje za rok! Jeszcze tylko 11 miesięcy iiiii... wakaaacjeee, znów będą wakaaacjeeee, na pewno mam raacjęęę, wakacje będą znów! ;-))


Tymczasem wracam powoli do rzeczywistości i zamierzam uprzyjemnić sobie ten czas zaległą lekturą ulubionych blogów :-)))))) Do zobaczenia!