piątek, 1 marca 2013

Jak oderwaliśmy się od codzienności czyli jeden dzień w Sandefjord :-))



Ten lot mieliśmy wykupiony już dawno (kilkadziesiąt złotych za 3 bilety w obie strony, takich okazji nie można marnować! ;-)), a ze nigdy nie byliśmy w Norwegii, czekaliśmy na niego niecierpliwie. W końcu nadejszła wiekopomna chwila, środa, 27 lutego, pobudka o 4 rano, myk myk do białej strzały i pędzimy w stronę lotniska. To pierwszy lot Mikołajka i mamy lekkie obawy, jak się zachowa, zwłaszcza, ze ostatnio ma, hmmm... powiedzmy trudny czas ;-) Wbrew pozorom, niełatwo być trzyipółlatkiem! Na szczęście, dziecko jest tak podekscytowane samolotem i całą eskapadą, ze wszelkie piski i okrzyki mają swoje źródło li i jedynie w wieeelkim szczęściu :-) Kilkanaście minut po godzinie ósmej lądujemy na lotnisku Oslo Torp, z małym poślizgiem, bo pierwsze podejście do lądowania, z powodu zawieszonych nisko chmur, zostało przerwane. Pomieszczenie, do którego wchodzimy jest jednocześnie halą odlotów i przylotów. Kierujemy się do wyjścia, zgarniając po drodze folder turystyczny i mapkę Sandefjord, do którego pojedziemy za chwilę. 

Ponizej trochę informacji technicznych ;-) dla zainteresowanych, bo wiem, ze są poszukiwane i mogą sporo ułatwić:
Tuz przed wyjściem na zewnątrz, w kiosku NARVESEN, kupujemy bilety na pociąg, od razu w obydwie strony (40 koron za osobę, w jedną stronę, dzieci do lat 15 bezpłatnie, ale trzeba wykupić bilet zerowy). Na samej stacji nie ma juz możliwości kupienia biletu, dopiero potem, u konduktora (który pojawia się bardzo szybko), ale z dopłatą manipulacyjną wynoszącą 20 koron. Po wyjściu z hali lotniska, zaraz po lewej stronie możemy zauwazyć darmowy shuttle bus, który dowiezie nas na pociąg. Autobus ten zawsze jest skomunikowany z pociągiem, więc nie ma obawy, ze coś nie dojedzie i zostaniemy na lodzie. Kiedy będziemy wracać, autobus tez będzie na nas czekał :-) Na wyświetlaczu widnieją napisy: train - Larvik, Skien. Nasz pociąg odjezdza o 9.15, więc kilka minut po 9 ruszamy na stację. O 9.20 jesteśmy juz w Sandefjord :-) Początkowo mamy pewne obawy, bo i czasu niewiele, musimy wrócić na pociąg o 11.38. Ale spokojnie! Do portu można dojść w 10 minut, a całe miasteczko zwiedzić w godzinkę.







Poniżej, w oddali, widać odpływający prom, którego zdjęcie jeszcze się tu pojawi :-) Jak ja wtedy żałowałam, ze pod moimi oknami nie przepływają żadne promy :-))) (tak, jakby cokolwiek innego przepływało, hahaha)
 











Co i rusz natykaliśmy się na sklepy z wyposażeniem wnętrz, a tam sami wiecie: latarenki, lampiony, szkło, obrazki, achhh :-)




W kazdym oknie upięte zasłonki, lampka i domki - lampiony :-)
 

Chciałabym tu wrócić latem :-)






Pora wracać :-) Trochę zmarzliśmy, a Mikołaj był już zmęczony, więc nie było nam az tak bardzo zal ;-) Poniżej stacja Sandefjord, automat, w którym mozna kupić bilety i tablica z odjazdami. Nasz pociąg to ten do Lillehammer :-) Czuliśmy się trochę dziwnie, stojąc ni z gruchy ni z pietruchy, w samym środku tygodnia, o godzinie 11 rano, na norweskiej stacji i czekając na pociąg do Lillehammer. Sen wariata :-)))))




I wielki odlot! :-))) Pod nami Norwegia, Szwecja i Bornholm :-)



 

Tym sposobem sezon wycieczkowy 2013 uważam za otwarty! Czekałam na ten czas, bo jednak kuchnia i domowe gadżety to nie jest to, o czym lubię pisać najbardziej :-) O tym, to ja jednak wolę czytać :-))) W drogę!