wtorek, 27 maja 2014

... i jeszcze ktoś tu był ;-)))

Wczoraj, ciepłym wieczorem, poszłam sobie na zakupy, piechotką, niespiesznie, wracam, a na stole widzę...



O! Jutro zrobię zdjęcie, będzie do kolejnej serii DZIECI TU BYŁY, myślę sobie i pokazuję mężowi:
- Zobacz, co młody wsadził do świecznika, ten to ma pomysły!
- JA TO ZROBIŁEM - dumnie wypiął pierś małżonek - A co, nie spodziewałaś się?

Yggghhhhmmmm. No jakoś nie? :-)))

Chyba muszę pomyśleć nad serią MĄŻ TU BYŁ. Mogłoby być interesująco ;-))))
Zwłaszcza, że pierwsze występy ma już za sobą (klik klik)


poniedziałek, 26 maja 2014

Tutaj też były dzieci :-)))

Czy nie wspaniale, w dniu takim jak dziś, dostać piękny prezent? :-)



Serce Mamy musi być bardzo wytrzymałe, by udźwignąć nieustanną przeplatankę szczęścia i drżenia o los i zdrowie dzieci. A także, by przetrwać takie pejzaże, jakie zobaczycie tuż pod tym tekstem, obdarzone na jednym z moich ulubionych blogów foto (klik) mianem DZIECI TU BYŁY. Przyznam, że takie ujęcie tematu zmieniło nieco mój pogląd na wieczne burdello, którego głównym sprawcą jest mój Starszy Syn :-) Więcej, okazało się, że to niesamowicie wdzięczny obiekt do pamiątkowych zdjęć :-)

Oj tak, tu też były dzieci :-)))))







I na koniec mała łamigłówka ;-) Znajdź element, który nie pasuje ;-)))



wtorek, 13 maja 2014

Na niepogodę: babeczki z bananami i czekoladą :-)

Muffinki to jeden z moich ulubionych wypieków, bo nie dość, że są smaczne, to błyskawicznie się je robi, można dowolnie kombinować z dodatkami i zawsze się udają. Same zalety :-) Jako, że Przedszkolak zawsze wraca głodny, postanowiłam, mając wolną chwilę, zrobić mu coś dobrego - padło więc na babeczki, tym razem z bananami i gorzką czekoladą.

Baza do produkcji muffin jest u mnie zawsze taka sama:

Składniki suche:
2 szklanki mąki (u mnie dziś: szklanka razowej orkiszowej, pół szklanki razowej pszennej, kilka łyżek kukurydzianej i trochę amarantusowego poppingu, który zalega mi  w szafce)
płaska łyżeczka sody
szczypta soli
w przypadku słodkich babeczek - pół szklanki brązowego cukru (tu już ilość zależna jest od tego, jak bardzo słodkie wypieki lubimy i jakie mamy dodatki. Jeśli ktoś woli słodsze ciastka, niech doda 3/4 szklanki). A ja dziś w ogóle nie użyłam cukru, tylko miód gryczany, który wlałam do składników mokrych, troszkę za mało (1/3 szklanki, mogłam ciut więcej).
Wymieszać.

Składniki mokre:
2 jajka "0" lub "1"
szklanka maślanki - jeśli używamy mąki razowej, maślanki (czy kefiru) może być trochę więcej
1/3 szklanki oleju / oliwy / oleju kokosowego / roztopionego masła - do wyboru
Wymieszać.

Połączyć składniki suche i mokre, wrzucić dodatki (u mnie dziś 2 duże banany, pokrojone w plasterki). Foremki do muffinek napełnić masą do połowy, na każdej położyć po kostce gorzkiej czekolady i przykryć łyżką masy. Piec w 180 st C do zrumienienia :-)


O, właśnie rozpętała się burza, czas poprawić sobie nastrój babeczką i filiżanką kawy :-) Trafiło się ślepej kurze ziarno, hehe.

poniedziałek, 12 maja 2014

jak Pieniążek Kukułką uciekał :-)



Stali Zaglądacze wiedzą, że mamy lekkie kuku na punkcie samolotów. Największego szmergla przejawia Tatuś, a zaraz po nim plasuje się starszy Synuś. Młodszy powoli wciągany jest w lotnicze wariactwa, a Matka, choć lubi latać i gapić się na samoloty, czasami ma dość. Jeśli więc spotkacie kiedyś na lotnisku rodzinę złożoną z: faceta z aparatem, lornetką i urządzeniem, z którego gadają piloci i kontrolerzy, pięciolatka z modelem Wizzaira w ręce, przylepionego nosem do szyby tarasu widokowego, niemowlę oraz kobietę czytającą książkę i udającą, że nic ją to nie obchodzi, to prawdopodobnie będziemy to my :-) Czasami też można nas spotkać w Muzeum Lotnictwa w Krakowie; byliśmy tam na Majówce rok temu (klik klik ), byliśmy i w tym roku. I warto było, bo nie dość, że pogoda dopisała, to jak na zawołanie, tuż obok nas, postanowił wylądować helikopter. I to dwa razy! Tatuś i Starszy Synuś oszaleli, Młodszy postanowił przekrzyczeć ryk silnika i śmigieł, a Matka, walcząc z wichurą spowodowaną przez lądującą maszynę, próbowała przygotować mleko, przytrzymać odlatującą flanelową pieluchę, pozbyć się włosów z twarzy i nie zwariować :-)) (zdjęcia zrobiłam przy drugim lądowaniu, kiedy sytuacja była już jako tako opanowana).



Innym śmigłowcem, który zrobił na nas nie mniejsze wrażenie, był (uwaga, zaglądam do ulotki ;-)) Mi-8 nr boczny 620, który służył Janowi Pawłowi II podczas jego wizyt w Polsce i unosił go ponad tatrzańskimi szczytami :-) Dzięki sponsorom maszyna została odnowiona  i teraz wszyscy mogą ją podziwiać, również (w określonych godzinach) wewnątrz. Gdybyście odwiedzili kiedyś Muzeum i mieli okazję wejść do śmigłowca, pamiętajcie przy wychodzeniu o głębokim pokłonie, inaczej dzwon gwarantowany ;-) Większość zwiedzających o tym nie pamiętała, więc z daleka już było słychać BAM! i  AUUUU! ( wszak inne okrzyki, ze względu na rangę śmiglowca, nie uchodzą ;-))))





Ale! ja tu o śmigłowcach, dzwonach i pieluchach, a miało być o Kukułce. Niesamowita historia! Kukułka, samolot konstrukcji drewnianej, był pierwszym amatorskim samolotem, zarejestrowanym w Polskiej Republice Ludowej. Powstał on na początku lat siedemdziesiątych, niejako z potrzeby serca, ponieważ władze PRL tak bardzo utrudniały jej właścicielowi, panu Eugeniuszowi Pieniążkowi, życie i lotnicze hobby, że wziął i zbudował samolot ( w mieszkaniu w bloku! - co się nie mieściło, było spuszczane na linach przez okno)  i uciekł! 


Przez Czechosłowację i Węgry, w bardzo trudnych warunkach pogodowych, udało mu się przedostać do Jugosławii, gdzie najpierw osadzono go w więzieniu, a po siedmiu miesiącach, ni z  gruchy, ni z pietruchy uwolniono i kazano, żeby sobie poszedł. No to poszedł, do Szwecji, bo tam miał przyjaciół lotników, do których swego czasu puścić go nie chciano. Niestety, z rodziną było już znacznie gorzej, bo władze, nie mogąc nic zrobić panu Pieniążkowi, zaczęły prześladować jego żonę i córkę, i nawet rozwód (przeprowadzony celowo, żeby już dano im spokój), niczego nie zmienił. I tu znowu historia jak z filmu: zaprzyjaźniony Szwed ożenił się z byłą panią Pieniążek i sprowadził ją, razem z córką, do Szwecji. Tego samego roku, cała rodzina Pieniążków, udała się na jugosłowiańskie lotnisko po Kukułkę :-)))
W latach dziewięćdziesiątych pan Pieniążek wrócił do Polski, a w 2005 roku przekazał swój samolot Muzeum Lotnictwa, dzięki czemu możemy oglądać oryginał :-)
I jakkolwiek niesamowicie brzmi ta historia, mogę się tylko domyślać, ile to wszystko kosztowało całą tę rodzinę. I po raz kolejny, docenić wolność.


piątek, 9 maja 2014

migawki domowe :-)


Dziś tylko kilka zdjęć i zmykam z książką do łóżka, gdzie (jak znam siebie) po dwóch stronach lektury, odpłynę do krainy wyjątkowo zakręconych snów :-)



Samoloty - wielka miłość mojego Pięciolatka; narysowane i wycięte, znajdują swoją metę na ścianie. Te z uśmiechami to Bingo ;-)

Pyszna pasta z suszonych pomidorów, awokado i czosnku, mniam!


Gazetnik upolowany na Westwingu, czeka na zawieszenie :-) (i pewnie jeszcze trochę sobie poczeka, hehe)




Jedna z niewielu w moim domu roślin, które nie dość, że przetrwały, to jeszcze wypuszczają nowe listki :-) Zważywszy, ze wymordowałam już niezliczone ilości zieleniny, to naprawdę kuriozum :-)))

czwartek, 8 maja 2014

Coś mi to blogowanie nie wychodzi,

więc może już nie będę obiecywała poprawy? ;-) Nawet przez chwilę zastanawiałam się, czy po prostu nie zamknąć bloga, ale nie, na to nie jestem gotowa, bo mimo braku czasu, weny i wszystkiego innego, nadal potrzebuję tego miejsca. Jak na kogoś, kto lubi palić za sobą mosty, wyjątkowo jestem z tym miejscem związana :-)
Tymczasem minęły kolejne Święta i mamy już piękną wiosnę, i maj :-)
W styczniu nasza rodzina powiększyła się o małego Misia, który jest przeuroczy, ciągle się uśmiecha, interesuje wszystkim dookoła i swego czasu napędził nam niezłego stracha zapadając na zapalenie płuc. Wszyscy bardzo się o niego baliśmy, ale na szczęście antybiotyk szybko zadziałał i po tygodniu spędzonym w szpitalu, znowu byliśmy w domku (szczegółów Wam oszczędzę, dość powiedzieć, że przywlekliśmy stamtąd jakieś żołądkowo - jelitowe paskudztwo). Starszy Brat z kolei całymi tygodniami smarkał i chyrchał, więc domyślacie się, że zimę i przedwiośnie mieliśmy pełne atrakcji, niekoniecznie mile widzianych. Wraz z wiosną przyszła poprawa (nie do końca, ale jednak) i nadzieja, że wreszcie będzie lepiej,  a ja pozwoliłam sobie na nieco głębszy oddech. Stres przypłaciłam utratą paru kilogramów (a to akurat dobrze ;-)), wielu włosów (no, już nie tak dobrze) i zmęczoną, szarą cerą, więc postanowiłam w końcu zadbać i o siebie, kupując trochę nowych ciuchów i kosmetyków, które mam nadzieję poprawią mój humor i wygląd. Wskakuję też na tory zdrowego żywienia, bo i te sprawy zaniedbałam... Znowu piekę chleb na zakwasie, a w najbliższą sobotę wybieram się na Biobazar, który ku mojej uciesze otwarto w Katowicach. No i po długiej przerwie kliknęłam na blogu w guziczek "nowy post", co u mnie oznacza, że zaczynam myśleć pozytywnie. I tak trzymać, i tego również Wam na wiosnę życzę! :-)