czwartek, 11 grudnia 2014

misz masz domowo-jarmarkowy

Taaaaa, plany swoje, a życie swoje ;-)
Kolejny tydzień siedzimy z chłopakami w domu, dziś wieczorem wizyta kontrolna, zobaczymy... Plus konsultacje alergologa, bo zdaje się, że podarowałam synom swój wieczny katar i pokasływanie. Szlag z genami i dziedziczeniem ;-) Nie mogło się to ograniczyć do bujnych czupryn i kształtu oczu czy ust? ;-) Ja tymczasem przeżywam kolejne huśtawki nastrojów, zamknięta w czterech ścianach, od twórczych zrywów, po depresyjne przedpołudnia, od myśli "wszystko będzie dobrze!" po "cholera, nigdy się z tego nie wygrzebiemy" ;-)). 
Jednak niezależnie od nastroju, gdzieś tam z tyłu głowy, zawsze kołacze mi się myśl, że przecież jest dobrze, JEST DOBRZE, JEST DOBRZE
To tylko przeziębienia, ząbkowanie, katary, jesteśmy w domu, razem, kochamy się, jest ciepło, mamy co jeść, mamy pieniądze na leki... JEST DOBRZE, tak?
Próbuję odnaleźć magię w codziennych czynnościach.
W parzeniu herbaty, rozpalaniu dziesiątek światełek, kiedy zapada zmrok, zagniataniu drożdżowego ciasta, w... no nie, nie, w sprzątaniu kociej kuwety nie ma nic magicznego, zgiń, przepadnij, myśli nieczysta... co tam dalej było? O, w codziennym rysowaniu samolotów, składaniu pachnącego prania, przyprawianiu kolejnej rozgrzewającej zupy... Tak, to lubię.
Ale niecodzienne chwile też lubię, przynoszące trochę więcej emocji, niż wyprawa do pobliskiego spożywczaka (a wierzcie mi, po 3 tygach siedzenia w domu, wyjście do sklepu to święto!). I skorzystałam z okazji, a jak, i po raz kolejny wybraliśmy się z mężem, we dwoje, na dortmundzki jarmark świąteczny. Wiwat tanie latanie! Tak niewiele mamy chwil tylko dla siebie.






Świece świecami, ale te skrzynki! Zabrałabym kilka ze sobą, gdybym tylko miała taką możliwość ;-)



Urocze, ręcznie malowane domki i bajecznie kolorowe gwiazdy to moje jarmarkowe hiciory.


Pora na posiłek - naszą dortmundzką tradycją są kanapki, a w czasie jarmarku - pyszny grzaniec. Dookoła kusiły zapachy kiełbasek i placków ziemniaczanych, ale tak daleko poza domem - lepiej uważać na żołądek ;-)

Żeby nie było, że tylko jarmark nam w głowie ;-)  Tym razem odwiedziliśmy stadion Borussii ;-) To niesamowite, ilu Dortmundczyków chodzi w barwach swojej drużyny! W sklepie BVB był tłok i długaśne kolejki do kas! Widać, że piłkarze są prawdziwą dumą tego miasta.




Tymczasem w domu rozgościły się jarmarkowe łupy


i inne świąteczne dekoracje i światełka






"Mamo, skąd masz gniazdo angry birdsów?" zapytało moje dziecko, na widok zaplecionego właśnie przeze mnie wianuszka świątecznego. Hmmmm, taaaa. Prawdziwi artyści nigdy nie są docenieni za życia ;-)))))


Oprócz szlajania się po jarmarkach i ozdabiania domku na święta, rysujemy, kolorujemy, czytamy, oglądamy bajki, uzupełniamy zerówkowe książeczki i wymyślamy coraz to nowe masy do lepienia rożnych stworów ;-)


Najgorzej straszakowi wychodzi leżenie w łóżku ;-) W tej skotłowanej pościeli już dawno nie ma  właściciela ;-)


Pewnie coś lepi! Po masie sodowej, znaleźliśmy przepis na kolejne świetne lepiszcze, tym razem - domową ciastolinę. Zabarwiłam ją plakatówkami.


Dla chętnych, podaję przepis, za KREATYWNIKIEM (kopalnia pomysłów, nawiasem mówiąc)

2 szklanki mąki pszennej
szklanka drobnoziarnistej soli
2 łyżki proszku do pieczenia
2 łyżki oleju
1,5 szklanki wrzątku


wszystko wymieszać, najlepiej drewnianą łyżką, wyrobić
masę można podzielić na części i do każdej dodać np. barwnik spożywczy
czy, tak jak my, plakatówki
gotową masę można przechowywać w woreczku foliowym.
uffff, czy ktoś dał radę dotrwać do końca?
Trzymajcie się ciepło!
Czy spadł już u Was śnieg?

środa, 19 listopada 2014

fabryczka świątecznych ozdób

Nasza domowa fabryczka świątecznych ozdób ruszyła pełną parą! Masa z sody oczyszczonej, skrobi i wody, na którą przepis znalazłam w najnowszym magazynie GREEN CANOE, okazała się strzałem w dziesiątkę! Miękka, plastyczna, nie krusząca się, zdecydowanie przebiła masę solną.






wtorek, 18 listopada 2014

w krainie dinozaurów



Kiedy podczas rodzinnych narad pod hasłem "gdzie by tu pojechać" padało słowo "dinopark", broniłam się wszystkimi dostępnymi kopytami. Oczyma wyobraźni widziałam dzikie tłumy i festiwal kiczu na każdym kroku. Jednak pewnego wczesnowiosennego dnia pojechaliśmy na wycieczkę "gdzie oczy poniosą" i tak się złożyło, że trafiliśmy w okolice KRASIEJOWA. Drogowskazy prowadziły do Juraparku, dzieć podskakiwał podekscytowany, a ja w końcu skapitulowałam  ;-) Ustaliliśmy, że jeśli będzie niefajnie, to po prostu damy dyla ;-) Poza tym dzień było ponury, było dość późno, więc też nie fikałam za bardzo - zaraz wracamy!
Taaa.
Jak się pewnie domyślacie, byłam ostatnią osobą, która chciała stamtąd wyjść. To było tuż przed świętami Wielkanocnymi (tak, wiem, nic nie mówcie, powisiał trochę ten wpis ;-)) i cały Jurapark mieliśmy niemalże na wyłączność. Nie bez znaczenia okazał się dla nas fakt, że dinopark nie powstał w tym miejscu przypadkowo - odkrywka w Krasiejowie to prawdziwe dinozaurowe cmentarzysko. Udostępnione zwiedzającym stanowisko archeologiczne to autentyczne znalezisko - niemalże kość na kości! Niesamowite wrażenie! A to tylko niewielki ułamek całości. Wśród znalezisk znajdują się szczątki dinozaurów, liczące 230 milinów lat. No, tak to ja lubię!

Zwiedzanie rozpoczęliśmy od Oceanarium. Błyskawicznie przenieśliśmy się w dawne czasy i podziwialiśmy robiące wrażenie, naturalnej wielkości Megalodony, Plezjozaury czy Mozazaury. Oceanarium to duże kino - akwarium 3D, a czasami nawet 5D ;-)



Tymczasem czekał już na nas prawdziwy dinopociąg (kto ma dzieci i przyznaje się do posiadania telewizora i puszczania dzieciom bajek - wie o czym mówię ;-)).  Tunel czasu to multimedialna wędrówka, podczas której niektórzy dowiedzą się, a inni przypomną sobie, początki naszej planety i życia, które na niej powstało.



(w środku tunelu zdjęć nie robiłam, albowiem łączyłam w tym czasie edukację własną z karmieniem niemowlęcia ;-))

Po wizycie w tunelu czekał nas spacer ścieżką edukacyjną - coś dla ciała i ducha ;-)










I czas na moje ulubione miejsce w całym parku - Pawilon Paleontologiczny!



Znudzony już nieco dzieć ożywił się na placu zabaw ;-) 




Jestem przekonana, że jeszcze tam wrócimy  :-) 

Bilet normalny kosztuje 39 zł, ulgowy 32 zł, rodzinny - 125 zł. To niemało, ale zważywszy, że ostatnio za dwa bilety do kina, dla mnie i dla syna, zapłaciłam ponad 50 zł (zgroza!), to jednak wybieram cały dzień w dinoparku ;-) 

piątek, 3 października 2014

jej portret ;-))

Będąc mamą pięciolatka, trzeba liczyć się z tym, że pewnego dnia nasz wizerunek ozdobi nudną dotąd wannę ;-)



Rozłożystość bioder nieco mnie zmartwiła, choć potomek twierdzi, że to taka sukienka ;-)
Ale! Kto by tam wierzył facetom ;-)
Najwyższy czas na dietę!

Reszta rodziny też znalazła swoje miejsce. Ciekawe, kto zasłużył na troje oczu ;-)))




środa, 1 października 2014

korzenne ciasto z owocami na dobry poczatek pazdziernika

W poprzednim poście wspominałam o przepisie na ciasto, który znalazłam w książce "Nasze jedzenie. Naturalnie!", wydanej przez IKEĘ. To był strzał w dziesiątkę! Wilgotne, ale nie zakalcowate, owocowe, korzenne, pyszne! Przed wszędobylskimi muszkami (też macie ich tyle?  to jakaś zmora!), schowałam je do lodówki, i schłodzone, okazało się jeszcze lepsze!


przepis (podaję za książką "Nasze jedzenie, naturalnie!")

700 g gotowych do użycia (odpestkowanych) owoców, np. śliwek, gruszek
3/4 łyżeczki świeżo zmielonego cynamonu 
3/4 łyżeczki świeżo zmielonych goździków
3/4 łyżeczki świeżo zmielonego ziela angielskiego
1/2 łyżeczki świeżo zmielonej gałki muszkatołowej
300 g mąki pszennej (ja dałam pół na pół z pełnoziarnistą orkiszową)
200 g jasnego trzcinowego cukru muscovado
225 g jasnego cukru trzcinowego 
(ja użyłam tylko jasnego cukru trzcinowego, ok. 300 g - ciasto jest słodkie)
2 łyżeczki sody oczyszczonej
1/2 łyżeczki soli morskiej
4 ubite jajka
100 ml oleju krokoszowego lub arachidowego (ja użyłam ryżowego)

Gruszki obrać, pokroić w kostkę, ok. 2x2 cm
Śliwki przepołowić (ja miałam duże śliwki, więc podzieliłam je na ćwiartki)
(owoce powinny być pokrojone na spore kawałki, w przeciwnym razie "znikną" w cieście)
Przełożyć do miski.

Przyprawy wymieszać z mąką, cukrem, solą, sodą (w pierwszej wersji napisałam  Z DODĄ, hehehe). Kilka łyżek mieszanki dodać do owoców, przemieszać.

Dodać jajka i olej, wymieszać. Przełożyć owoce do ciasta, wymieszać. Owoców będzie więcej, niż ciasta i tak ma być!

Całość przełożyć do wyłożonej pergaminem tortownicy o średnicy ok. 24 cm

Przykryć ciasto folią aluminiową (posmarowaną odrobiną oleju, żeby masa do niej nie przywarła)
i piec w temperaturze 175 st. przez 45 minut. Zdjąć folię i piec jeszcze przez 25-30 minut, do suchego patyczka ;-)

Gotowe ciasto odstawić do całkowitego wystygnięcia, posypać cukrem pudrem, jeść!


poniedziałek, 29 września 2014

co do kawy na dzien kawy? ;-)

Dziś padło na jesienne ciasto z mojej ulubionej ostatnio książki z przepisami (i nie tylko), kupionej jakiś czas temu w IKEI ;-)
Za chwilę ruszam do kuchni, a jeśli przepis się sprawdzi,  jutro podzielę się nim z Wami.


Dzięki mojemu ulubieńcowi z Yankee Candle, świecy o zapachu solonego karmelu, już kilka minut po zapaleniu, w całym domu pachnie jak w kawiarni. Świece Yankee Candle nie należą do tanich, ale są duże, bardzo wydajne i naturalne! No i zawsze można zapolować na promocje, tak jak ja ;-)

Moje balkonowe pomidorki postanowiły w końcu dojrzeć ;-) Jak to mówią, lepiej późno niż później ;-) Są za to bardzo słodkie!


DOBREGO DNIA!