środa, 6 lipca 2011

Co znaleźliśmy w lipcowej kapuście ;-)

Dokładnie dwa lata temu, o godzinie 16.13, nasze życie wywróciło się do góry nogami. Na zawsze. Oczywiście spodziewaliśmy się tego, albowiem w przeciwieństwie do bohaterek pewnego programu, który oglądałam kiedyś na TLC (tytułu nie pomnę, ale idea była taka, że bohaterki orientowały się, że są w ciąży, kiedy zaczynały rodzić), wiedzieliśmy, że będziemy mieli dziecko i mniej więcej zdawaliśmy sobie sprawę z konsekwencji tegoż. Tak więc o rzeczonej godzinie potomek został wydobyty na świat, złemu wilkowi zaszyto brzuch (dosłownie, bo poród odbył się przez cc ;-)) i tak rozpoczęła swój bieg zupełnie nowa historia. Mamunia w nowej rzeczywistości odnalazła się średnio. Wszystko ją bolało (szpital akurat oszczędzał na środkach przeciwbólowych, przełom półroczy czy coś tam, lepiej nie pytać ;-)) i marzyła jedynie o tym, by nie kazano jej wstawać, nie kazano jeść, nie kazano iść pod prysznic i w ogóle -  żeby wszyscy się od niej odczepili. Potomek tymczasem leżał sobie najpierw w inkubatorku, potem w szpitalnej rynience, pod czujną opieką pielęgniarek i lekarzy, odwiedzany przez Tatusia. Tatuś, przez wzgląd na stan Mamusi,  kłamał, że potomek jest absolutnie prześliczny, tak samo jak kłamał jakieś 3 tygodnie wcześniej zapewniając ją, że na pewno nie zostanie w szpitalu, to-tak-tylko-na-chwilę i zaraz po badaniu wrócą sobie do domku ;-) Po czterech dniach od porodu cała nasza trójka ostatecznie opuściła szpital na peryferiach (pod oknami chodziły stada dzików ;-)). Pierwsze dni były pełne obaw i lęku. Żadne z nas nie trzymało do tej pory na rękach noworodka, nie przewijało, o kąpielach nie wspominając; ciągle baliśmy się czy nie za mało je, czy nie za dużo, czy mu nie za zimno, nie za ciepło... Aż w końcu włączyło się to, co gdzieś tam w środku, w Czesiu ;-) posiada każdy człowiek i co jest lepsze niż wszystkie podręczniki świata, porady położnych, koleżanek, mam i teściowych, a mianowicie - INSTYNKT. I w ten oto sposób sprawy wydające się początkowo nie do przeskoczenia, okazały się być tak proste i naturalne... Dzidziuś rósł jak na drożdżach, a w nas jak na drożdżach rosła miłość. Do końca życia zapamiętam moment, w którym spojrzałam na swoje dziecko i poczułam, że jest częścią nas, częścią mnie i nie wyobrażam sobie, że mogłoby być inaczej. Jednym uśmiechem wynagradza nam wszystko to, co na jakiś czas utraciliśmy, a co kiedyś wydawało nam się ważne: swobodę, możliwość wychodzenia i przychodzenia o dowolnych porach ;-), spanie do 10, spontaniczne wypady... Pewnie, że czasem tego brakuje, ale warto, kurczę, WARTO. Nigdy nie podejrzewałam siebie o takie pokłady miłości, a także o to, że wyzbycie się egoistycznych odruchów przyjdzie mi z taką łatwością ;-)
Dziękuję Ci, Synku, za te dwa lata. Chcę wierzyć, jeszcze całe mnóstwo przed nami. Nie masz pojęcia, ilu rzeczy mnie nauczyłeś, ile wniosłeś do mojego życia. Kocham Cię jak stąd na Księżyc i z powrotem :-))))
Wszystkiego najlepszego! Dużo dudu! :-)))))))))))))

9 komentarzy:

  1. Bardzo wzruszający wpis :)
    Wszystkiego co naj naj lepsze, dla najfajniejszego Mikusia na świecie, od Ciotki Zapominalskiej :))

    OdpowiedzUsuń
  2. czy tobie sie zdaje, ze ja nie mam nic do roboty, tylko ryczec? tak od rana?
    :)

    niech Miki rosnie zdrowo (a razem z nim jego dudu) :*********************

    OdpowiedzUsuń
  3. Piękny tekst...
    Wzruszyłam się bardzo. Tym bardziej, że u mnie tego szczęścia brak...
    Posyłam moc uścisków!

    OdpowiedzUsuń
  4. Małgoś, Mimi - dziękuję bardzo!

    OdpowiedzUsuń
  5. ...pieść Go, tul Go, póki mały...
    Spóźnione 100 LAT:)

    OdpowiedzUsuń
  6. Taaak, korzystam, póki mi pozwala! :-)))

    OdpowiedzUsuń
  7. heh, troszkę jakbym czytała o sobie :))) Mój Maluch ma 3,5 roku, też miałam cc i te wszystkie lęki, obawy (wyobraź sobie, ze trzymali mnie w szpitalu 11 dni!!!)... taki był mały, nieporadny, a teraz zawiesza mi ręce na szyi, mówiąc, że baaaaardzo mnie kocha :)) ucałuj Maluszka!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Małgosia, no ja nie mogę, zamiast tutaj, odpowiedziałam mailowo (widziałam powiadomienie o komentarzu i dałam "odpowiedz", matkooo, jaka ja dzis zakręcona jestem). 11 dni, oj duzo, chociaz i ja się nalezałam, bo w sumie przed i po cc - 3 tygodnie. Jak ja zazdrościłam wszystkim "nieszpitalnym" ludziom! Ale teraz jest tak fajnie, prawda? :-))) Achhh :D

      Usuń