Wczorajsze popołudnie spędziliśmy bardzo pracowicie. Trzeba było sprawdzić czy dudu lubi pływać w soku jabłkowym, ile chrupek kukurydzianych zmieści się do małej, a ile do dużej paszczy, sprawdzić metodą organoleptyczną stan roślinek balkonowych, oddać się lekturze... Było co robić!
Wieczorem zaś przyczepiłam się do kalafiora, który odleżał już swoje w lodówce i trzeba go było w końcu pożreć. Ponieważ nie dysponuję naczyniem do gotowania na parze (ani miejscem na takowe ;-)), położyłam kalafiorowe różyczki na patelni i dusiłam do miękkości, podlewając kilka razy niewielką ilością wody. Ostatecznie woda wyparowała, kalafiorek się ugotował, niczego nie trzeba było odcedzać i wszystkie składniki odżywcze (sód, potas, żelazo, magnez, fosfor, witamin od groma - a nie wygląda!) zostały w środku. W trakcie duszenia dodałam soli morskiej, pieprzu i - po krótkim namyśle - curry (dużo!), po czym wzrok mój padł na świeżego ananasa, którego pokroiłam rano i jakoś nie mogłam zmóc. No to siup - na patelnię powędrowała garść ananasowych kosteczek. Kolorystycznie - kicha. Dodałam więc pomidorka - od razu lepiej. Jako sosik - dwie łychy serka mascarpone. A żeby nie było mdławo nie tylko wizualnie, ale też smakowo, całość posypałam obficie szczypiorkiem. Pyszka! Dietetyczna na dodatek, pod warunkiem, że zeżarta bez zbędnych dodatków typu ryż czy chlebek.
W taki sam sposób, tzn. na patelni z odrobinką wody, kroplą oleju i szczyptą soli robię wszystkie warzywa :))). Zdjęcie kalafiorka apetyczne. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńJa w zasadzie też :-))))) Pozdrawiam i dziękuję za odwiedziny :-)))
OdpowiedzUsuńno i prosze, jak sie inwencja tworcza rozwinela :))) wykorzystujesz mozgownice w kuchni, a ja to u ludzi baaardzo cenie :*
OdpowiedzUsuń;-)))
OdpowiedzUsuńA co najlepsze - doszłam do wniosku, że jak sama pokombinuję, to mi najlepiej smakuje ;-)))
Cmok!