Nasz pierwszy Kraków był pełen niepewności i myśli, ze to nie moze się udać. Ten ostatni, wrześniowy, stanowił sentymentalną oprawę naszej piątej rocznicy ślubu. Pomiędzy nimi - życiorysy wywrócone do góry nogami, wszystko postawione na jedną kartę i walka z połową świata o siebie nawzajem. Ale i duzo szczęścia, radości i wzruszeń, które, mam nadzieję, będą naszym udziałem juz na wieki wieków ;-)
Kraków zawsze będzie dla nas magiczny :-) Nawet, jeśli wita nas mandatem ;-))))))
Nie omieszkaliśmy tez zajrzeć na polecaną przez Mimi i Sebastiana Konfederacką 4.
Bezpretensjonalne, przestronne wnętrza dawnej piekarni bardzo przypadły nam do gustu. Kawa w sekundę pozbawiła mnie bólu głowy i postawiła na nogi, świezo wyciskany sok z pomarańczy (w dobrej cenie!) orzeźwił :-) Szarlotka była dobra, choć podana z nieodłączną bitą śmietaną (brrr ;-)).
Wracaliśmy w deszczu, z pudełeczkami ręcznie robionych czekoladek w łapkach i błękitnym Chevroletem (oooo, stare auto! da mi!) dla Mikołajka. To był naprawdę miły dzień.